PROFIL
Historia recenzji i ocen użytkownika elmoooo

obrazek
Chez Geek
Super zabawa!,
Tak, wreszcie udało się zagrać w Chez Geeka. Grę twórców Munchkina, nad którym spędziłem wraz ze znajomymi wiele godzin. Choć mam do niego ogromny sentyment, niestety od dłuższego czasu leży na półce i się kurzy, wyeksploatowany do cna. Na szczęście w moje ręce trafił Chez Geek - kolejny produkt ze stajni Steve\'a Jacksona. Może on przypomni czasy początków przygody z planszówkami.

Rozgrywka w opisywanym tu tytule jest szybka i prosta. Nie trzeba pamiętać o zbyt wielu zasadach. Zadaniem graczy jest osiągnięcie pełnego luzu, zależnego od aktualnie posiadanej pracy. Środków prowadzących do celu mamy wiele. Możemy zapraszać do swojego towarzystwa odpowiednich gości, wykonywać wiele odprężających czynności lub poświęcać czas na spożywanie napojów wyskokowych, zażywanie używek i wiele innych przyjemnych rzeczy.

W swojej turze gracz dobiera odpowiednią ilość kart, następnie zagrywa część z nich na stół, a inne może zostawić na później. Cała zabawa polega na tym, aby samemu zebrać jak najwięcej punktów, przeszkadzając jednocześnie innym. Trudnych decyzji raczej być nie powinno, zabawa ogranicza się do wykładania jak największej ilości kart na stół i tyle. Partia jest lekka i toczy się szybko, a jedyne przestoje w grze mogą powodować tylko świetne obrazki i teksty na kartach (chociażby bongo i grzybki). Co i rusz ktoś wstrzymywał grę aby pochwalić się jakąś kartą, po czym wybuchały salwy śmiechu wśród towarzystwa.

W tym miejscu należy złożyć ukłony tłumaczom, ponieważ ze swojego zadania wywiązali się znakomicie. Nie należy także zapominać o Johnnym Kovalicu, który swoją kreską tworzy świetny, charakterystyczny klimat. Kto grał w Munchkina, ten wie. Można powiedzieć, że Chez Geek jest idealną propozycją na imprezy, wyjścia do pubów, czy też po prostu na przerwę pomiędzy cięższymi tytułami. Rozluźni, rozbawi i da odpocząć szarym komórkom.

Jeśli więc szukasz wesołej gry, która dostarczy od groma zabawy, a Munchkin już ci się powoli nudzi – dobrze trafiłeś. Solidne wydanie, karty wytrzymują imprezowe traktowanie, do tego odstresowywacz gratis (to jakbyś przegrywał za bardzo xD). W tej cenie naprawdę warto brać. Szkoda że nie ma polskich dodatków. Byłoby ciekawie...


obrazek
Claustrophobia (edycja polska)
Najlepsza gra przygodowa dla 2 osób,
Claustrophobia byłą moją pierwszą grą planszową i w sumie zwróciła moją uwagę przede wszystkim tematyką i wykonaniem. Jako fan Dungeons & Dragons wiedziałem, że polubię ją od razu. Wiadomo – tu podziemia, tam podziemia ;)

Pierwsze o czym należy wspomnieć, to wygląd i wykonanie. Grafiki na kartach bądź kafelkach są przepiękne, świetnie oddają klimat gry, a solidne wykonanie wszystkich komponentów daje pewność, że Claustrophobia wytrzyma wiele emocjonujących rozgrywek. Cieszą oko starannie i szczegółowo wykonane figurki, a solidne kafelki i świetnie pomyślane podstawki pod karty postaci aż zachęcają do gry i nie pozwalają się od niej oderwać przez długi czas. Syndrom jeszcze jednego scenariusza, kiedy bliżej już do świtu niż zmierzchu potrafi być zgubny.

W grze bierze udział dwóch graczy. Jeden z nich prowadzi demona i hordy troglodytów, natomiast drugi stara się wykonać odpowiednie zadania i przy tym przeżyć. A nie jest to łatwe. Na szczęście zasady są na tyle proste i intuicyjne, że po chwili można skupić się na strategii i taktyce oraz czystej przyjemności z rozgrywki. Losowość? Jest ogromna, lecz o dziwo wcale nie przeszkadza, a wręcz dodaje odrobinę niepewności i strachu przed tym co przyniosą kolejne rundy. Claustrophobia, to chyba jedyna gra, w której wysoki współczynnik losu został przekuty na świetne uzupełnienie mechaniki, nie powodując wzrostu ciśnienia. Wszak bóg kości jest sprawiedliwy i przy odpowiednim natężeniu rzutów wszystko się wyrównuje.

Długą żywotność gry oraz regrywalność zapewnia kilka ciekawych i różnorodnych scenariuszy. Raz ludzie skazani na podziemne piekło muszą wydostać się na powierzchnię, nim troglodyci z demonem na czele dobiorą się do ich skóry. Znowu innym razem dzielny Odkupiciel musi wysadzić szyb prowadzący do czeluści wszystkiego złego. Co najważniejsze, gdy zagramy we wszystkie warianty z instrukcji, wiele nowych możemy znaleźć w internecie. Chociażby na stronie samego autora. Jest nawet kampania i wersja dla 3 graczy! Jest w co grać.

A czy gra posiada jakieś minusy? Chyba nie. Jedyne o czym mogę napisać, to ogrom miejsca jakiego czasami wymaga. Na pewno nie zmieści się na każdym stole. Coś więcej? Na pewno nie. Za tę cenę dostajemy naprawdę ogromne pudło z mnóstwem komponentów, które przez długi czas będą cieszyły oko. Na pewno warto mieć ten tytuł na swojej półce.


obrazek
Deadwood: Miasto Bezprawia
Przyjemna, lekka gra,
Na temat Deadwood chodziły przeróżne opinie. Niestety praktycznie od daty premiery przeważały te gorsze, tak więc i nie było za bardzo chęci do sprawdzenia tego tytułu. Jednak po paru rozgrywkach mogę przyznać jedno – nie taki diabeł straszny jak go malują.

Gra wygląda całkiem przyjemnie, grafiki w sam raz pasują do klimatu, a jedyne do czego można się przyczepić, to czytelność niektórych żetonów. Niewątpliwą zaletą Deadwood, jest jego prostota. Gracz w swoim ruchu na wybrany kafelek na planszy wystawia swojego kowboja, a następnie wykonuje przedstawioną na nim akcję. I tak w kółko, każdy po kolei. Aby tylko zdobyć jak najwięcej kasy i sprawić, by nad przeciwnikami wisiały listy gończe. Pomimo pewnych trudności na początku gra się bardzo intuicyjnie, a prostota zasad wcale nie oznacza prostej rozgrywki. Jest trochę kombinowania, planowania niedaleko w przyszłość i przede wszystkim reagowania na poczynania współgraczy.

Wykonanie elementów jest solidne i estetyczne. Jedyne do czego można się przyczepić, to ikonografia na kafelkach z budynkami. Choć po pewnym czasie powoli staje się zrozumiała, to i tak ciągle trzeba zaglądać do instrukcji w celu rozwiania wątpliwości. Może po kilkunastu rozgrywkach da się wszystko zapamiętać, lecz póki co jest to bardzo męczące.

Pomimo tego, Deadwood wciąż jest miłą, szybką grą, doskonałą na początek wieczoru jako fillerek. Daje trochę śmiechu, można się przy niej rozluźnić i choć losowość (zawsze można zrezygnować z akcji wymagających rzucania kostkami) potrafi wszystko zepsuć, to bez wątpienia gra zasługuje na szansę. W życiu nie spodziewałbym się tak przyjemnej zabawy.


obrazek
The Resistance: Agenci Molocha
Doskonała alternatywa dla Mafii,
Kiedy karty do Sabotażysty wytarły nam się doszczętnie, zostaliśmy zmuszeni do szukania alternatywy. Pomijając fakt, że kopacze i sabotażyści przypadli do gustu wszystkim, postanowiliśmy spróbować czegoś innego. Szukaliśmy prostej gry, krótkiej, z ukrytymi rolami, które dzielą graczy na dwie konkurujące strony. Coś w stylu Mafii. The Resistance okazało się świetnym wyborem.

Na początku rozgrywki gracze losują karty ról, nie pokazując ich sobie nawzajem. Następnie, dokładnie jak w Mafii, Agenci Molocha mogą siebie zobaczyć, podczas gdy reszta zamyka oczy. Teraz przychodzi czas na wysyłanie ludzi na misję. Oczywiście nie wiadomo czy pójdą na nią sami rebelianci, czy wśród nich znajdzie się wrogi agent, gotowy popsuć plany. A misje trzeba wykonywać, by przeżyć. I w tym momencie wchodzi najciekawszy element gry. Czyli dyskusje, kto kim jest, element blefu, wodzenie się za nos. Trzeba wywnioskować kto jest tym złym, aby wykluczyć go z przyszłych misji. Ale nie jest to łatwe.

The Resistance posiada ogromną zaletę. W przeciwieństwie do wspomnianej Mafii, tutaj nikt nie odpada z rozgrywki przed jej końcem. Grę jednak trzeba wyczuć, znaleźć odpowiednią paczkę ludzi do zabawy. Nasz pierwsza rozgrywka była drętwa i prawdopodobnie Resistance przyjęłoby się w naszym gronie. Na szczęście tydzień później parę osób odpadło, parę nowych twarzy się pojawiło i rozgrywka, która miała być tylko przerwą między większymi tytułami, stała się całonocnym graniem tylko w tę jedną pozycję.

Agenci Molocha są doskonała propozycją na imprezy, kiedy chętnych do zabawy jest więcej niż zazwyczaj. Gra w pełni oddaje klimat dopiero przy 8 i więcej osobach. Zasady są łatwe do wytłumaczenia, a tytuł bardzo szybko się przyjmuje, zwłaszcza że mechanika nie jest ściśle związana w tematyką i klimaty sf nie muszą wcale nikomu przeszkodzić w dobrej zabawie.


obrazek
Battlestar Galactica
Wstyd nie znać,
Battlestar Galactica to zdecydowanie jedna z lepszych gier kooperacyjnych (z elementem zdrajcy) na rynku. Aby dolecieć do celu i po drodze nie dać rozwalić się maszynom, gracze muszą naprawdę mocno ze sobą współpracować. Ale zaraz... przecież wśród nich może być ukryty Cylon, który tylko czeka, żeby popsuć pieczołowicie przygotowywany plan. To sprawia, że nikomu nie można ufać i właśnie dzięki temu gra nabiera kolorów.

Od początku do końca rozgrywka jest niezwykle intensywna, nad planszą panuje napięta atmosfera,
bowiem nie ma czasu na zbędne ruchy. Paliwo się kończy, woda wycieka a morale spadają. Wzajemne oskarżanie, gra blefu, połowa rozgrywki tak naprawdę toczy się nad planszą. Istotna więc jest dobra ekipa graczy, która lubi dyskutować i wyciągać właściwe wnioski. Ciągłe podejrzenia, knucie intryg, odseparowywanie innych graczy od ważnych stanowisk. Czy też wreszcie kombinowanie jako Cylon, który w ukryciu może wyrządzić ogromne szkody. Początek może być sielankowy, ale z każdym opadającym wskaźnikiem zasobów zaczyna być coraz ciężej, każda karta/umiejętność może być ważna, atmosfera gęstnieje i zaczyna się poszukiwanie Cylona w ludzkiej flocie. Klimat aż wypływa z planszy.

W grze znajdziemy zróżnicowane postacie, każda z unikalnymi zdolnościami, ale także i wadami. Pojedynczo nie zdziałają nic – ich siła tkwi w grupie. Warto zadbać, żeby w załodze zawsze znajdowali się bohaterowie różnych profesji (w sumie cztery). Z umiejętnościami ściśle wiąże się świetny system testów, które gracze muszą zdawać. Tak naprawdę do końca testu nie wiadomo, kto co wyrzucił na stół.

Ogólnie Battlestar Galactica jest grą niezwykle prostą (pomimo zakręconej instrukcji) i łatwą do wytłumaczenia nawet początkującemu graczowi. Zasady są intuicyjne, raczej brak jakiś wyjątków, o których trzeba wciąż pamiętać. Jednak pomimo prostoty, mechanizm daje multum możliwości i dotychczas ani jedna rozgrywka nie była podobna do drugiej.

Warto wspomnieć także o świetnym wydaniu. FFG nie zawiodło po raz kolejny. Ujęcia z serialu, klimatyczne cytaty, czy drobne detale (ścięte rogi – fani zrozumieją :)) są ogromnym plusem. Plastikowe figurki statków są dobrze wykonane, do planszy także nie można się przyczepić. Jedynie szkoda, że Basestary nie zostały wykonane z plastiku. Karty póki co mają się dobrze i nie widać śladów zużycia. Wizualnie gra powinna spodobać się nie tylko fanom serialu.

BSG tak naprawdę nie ma większych minusów. Jedyne, które przychodzą mi do głowy to karta sympatyka, przeważnie psująca rozgrywkę jednemu z graczy. A także ilość osób potrzebnych do komfortowej zabawy. Gra pokazuje pazurki dopiero przy 5-6 graczach, lecz jeśli ktoś nie ma problemów z zebraniem zgranej ekipy, to nie ma problemu. Warto zaopatrzyć się w dodatki, który dostarczają jeszcze więcej możliwości i dobrej zabawy.

Jeszcze jedno... aby w pełni wczuć się w klimat gry, zrozumieć tę ciągłą ucieczkę i niekończącą się walkę ludzi z Cylonami, warto zobaczyć chociażby pilot serialu o tym samym tytule. Choć jego nieznajomość wcale nie przeszkadza, ale dzięki niemu można docenić znacznie więcej smaczków i rozwiązań. W każdym razie gorąco polecam! Jeśli szukasz dobrej (acz nietypowej) kooperacji, która trzyma w napięciu i nie pozwala odejść od planszy – dobrze trafiłeś. Po kilkudziesięciu rozgrywkach wciąż się nie nudzi.